sobota, 30 listopada 2013

Rozdział 10

- Nie! Zawracamy się! Nie dam rady!
- Musisz. Spójrz na mnie.- podniosłam głowę i musiałam bardzo się wysilić aby móc spojrzeć do góry.- Jeśli mu teraz nie powiesz to możesz go stracić, rozumiesz? Pomyśl tylko. On może później się dowiedzieć od kogoś innego i znienawidzi Cię za to, że mu nie powiedziałaś, więc jak?- wetchnęłam. Ma rację. Nie mogę upaść już całkowicie na dno.
- Dzięki. Nie zdajesz sobie sprawy, że bez ciebie bym sobie nie poradziła.- jak najmocniej ją przytuliłam, przeprosiłam i wyszłam z pokoju. Mój aktualny kierunek, do którego się udaję to pokój Zayna.
Raz kozie śmierć.
PUK! PUK!
- Proszę!- delikatnie nacisnęłam klamkę od drzwi i wychyliłam głowę do środka pokoju.
- Um... Mogę?
- Jeśli musisz to tak-z wielkim wahaniem weszłam do pomieszczenia, czując, że to nie będzie najlepsza rozmowa jaką poprowadziłam z bratem. I niestety miałam rację.
- Zayn, posłuchaj mnie. Bo.... - i się stało. Dolna warga zaczęły mi drgać...
 Dałam upust swoim emocjom. Upadłam na kolana, płakałam...
A Zayn?
On... tylko stał nade mną i patrzył się na mnie z pokerową twarzą. Miałam dziwne odczucie, że ja niego wcale nie przejmuje i sprawiam mu problemy.
Hm... Może by tak uciec? Tylko do kąt?
Perrie?
Nie... I tak ma wystarczająco dużo problemów.
- Wstań, ogarnij się i wyjdź.- Chyba musze iść do lekarza, bo mam coś ze słuchem. Czy mój brat właśnie odezwał się do mnie chamsko? Nie... To nie możliwe. Wszyscy ale nie on. Dlaczego tracę wszystkich po kolei?
- Za...Zayn, czemu tak mówisz?- myślałam, że... no właśnie, co ja myślałam? Nie mam pojęcia.
Pomyślmy... Jaka ja teraz jestem?
Zagubiona? Nie... To nie pasuje.
Ja bym to bardziej określiła: coraz bardziej samotna, opuszczona... niechciana?
Tak to chyba to...
- Ukrywasz, okłamujesz.. Nadal nie wiesz, o co mi chodzi?- czyżby wiedział? Tylko od kogo?
Jak?
Wiedziałam o tym tylko ja i Perrie. Może to ona powiedziała? Ale po co?
- Nie słyszałaś? Masz stąd wyjść!- wrzasną po chwili. Spojrzałam na niego, w jego oczy. Były przepełnione złością... Jego mina...
Bałam się.
Znów się bałam chłopaka, którego znam od dawien dawna. Ale ten strach był inny niż w obecności Arroganta.
Tutaj nie błam się o to, czy coś mi się stanie. Czy może za chwilę będzie trzeba wzywać karetkę po mnie. Nie... To było coś zupełnie innego.
Bałam się ale tylko tego, że mogę na zawsze stracić Zayn'a. Możemy po tej kłótni już nigdy się do siebie nie odezwać. Normalnie, jak w jakiejś kiepskiej komedii brazylijskiej.
Zaczęłam po chwili podnosić się z podłogi, na której nadal klęczałam. Kiedy już stałam na nogach, szybko podeszłam do drzwi i nie czekając ani chwili prędko je otworzyłam oraz wyszłam. Zamyślona szłam do swojego pokoju, nie zważając na to iż może mi się coś stać. Podeszłam do drzwi pokoju i otworzyłam je powoli, ponieważ brakowało mi sił nawet na taką błahostkę, przekroczyłam próg pokoju.
Co to do diaska ma być?!
Jakiś chłopak z zasłoniętą twarzą leży prawie, że nagi na moim łóżku i paczy się na mnie, jak na kurczaka.
Co tu się dzieje...?! Pomyślałam i chciałam to powiedzieć na głos ale nie mogłam. W oddali było słuchać tylko echo słowa: dzieje.
 
***

- Co się z nią stało?!
- Amy!!
- Boże...
- Może dzwonić po pogotowie?!
- Dzwoń! Szybko!- jakie pogotowie? Co jest?
Ej czemu ja się nie ruszam?
Co to ma znaczyć?
Kto to nade mną tak ślęczy?
A tak.... Harry, Perrie i.... Zayn?!
Nie możliwe, przecież.... my się tak strasznie pokłóciliśmy,  a teraz po tym wszystkim on klęczy nade mną taki zapłakany? Z resztą, jak wszyscy w tym pokoju.
Ej, no...  Jakim to cudem ja widzę choć mam naprawdę zamknięte oczy?
Bezsens.
Dobra tam. Wstaję.
Podeszłam do Zayn'a i przytuliłam go, a on?
Nic. Dalej płacze i patrzy się w miejsce, z którego wstałam.
-Co on tam widzi?- pomyślałam i również przeniosłam tam wzrok.
O mój Boże!!!
Ja tam leżę.
Ale czemu.... O nie! To nie prawda.
Ja wcale nie umarłam! Ja żyję!
Jestem tu!
- Zayn! Zayn! Zayn!- krzyczałam jak najgłośniej się da ale oni wyglądali tak, jakby nic nie słyszeli. Pędem podeszłam do Perrie i stanęłam obok niej.
- Perrie!- próbowałam nią potrząsnąć ale to wszystko na nic.
Nagle usłyszałam wycie karetki.
Nie no.... To chyba jakieś żarty.
Usłyszałam otwierające się drzwi.
- Proszę się odsunąć!- zaczął ktoś krzyczeć. Odwróciłam się a tam trzech lekarzy wbiegło do mojego domu z jakimiś noszami.
- Amy! Ja muszę jechać z Amy!- rozległ się kolejny krzyk tylko tym razem.... Harry'ego?!
Ale, że on?
Dobra przyznawać się... Kto kombinował z uczuciami?
- Niestety nie może pan.
- Ale...!
- Proszę się odsunąć!- po tych słowach lekarze zabrali się do zbadania mnie. Harry tylko wybiegł z pokoju do kuchni po kluczyki, a następnie pobiegł do garażu po samochód.
- Proszę pana... Ona żyje prawda?- wyjąkała Perrie, która do tej pory nic nie mówiła. Patrzyła się z Zayn'em na lekarza z nadzieją w oczach. Po nie całych 2 minutach mężczyzna odezwał się.
- Nie... Niestety. Przykro mi.-
CO?!
Ja nie żyję?
A co ja właśnie robię?! Stoję na własnych nogach, myślę, widzę, słyszę i przypatruję się temu całemu cyrkowi.
- Pan kłamie! Pan jest cholernym oszustem! To nie jest prawda!!!- krzyczał Zayn i zapłakany wybiegł z domu, a Perrie?
Klęczała na kolanach, tępo wpatrując się w jeden punk. Po jej policzkach spływały miliony łez.
Nagle usłyszałam trzask drzwi.
Ktoś wbiegł do pokoju.
- ONA NIE UMARŁA! ONA ŻYJE! PAN NIE JEST LEKARZEM! ONA ŻYJE! Chociażby dla mnie...- ostatnie zdanie wypowiedział. Nie wierzę, że to on. Nigdy taki nie był.
Chciałabym teraz podejść do niego... Przytulić go... Pocałować?
Nie... A jednak.
Nie możliwe, że zakochałam się w nim.... po śmierci.
_______________________________________
Heejo! Co tam u Was?
Nie dodawałam tak długo, bo miałam
taki meeeeeega wielki szlaban na kompa. A ten rozdział n
napisałam od razu gdy tylko weszłam, czyli... Dzisiaj ;)
Mam nadzieję, że się podoba. :-)